Hańba, Pod lodem – recenzja

Wszyscy jesteśmy sądem, czyli o kamienowaniu, które wygrywa z Kazaniem na Górze

Autor: Paweł Krysiak, „Wyborcza.pl”.

Bóg miłosierdzia umarł, został tylko ten drugi. W zasadzie pierwszy. Ten od kamienowania – mówi sędzia Wieczorek, jeden z bohaterów spektaklu „Hańba”, który powstał w lubelskim teatrze Scena InVitro.

W piwnicach Centrum Kultury możemy oglądać pierwsze odsłony projektu Sceny InVitro „Dekalog teatralny”. To cykl dziesięciu spektakli inspirowanych biblijnymi przykazaniami oraz filmami Krzysztofa Kieślowskiego i Krzysztofa Piesiewicza. W grudniu zobaczyliśmy pierwsze przedstawienia – „Hańbę” i „Pod lodem” – nawiązujące do ósmego i pierwszego przykazania. Autorem tekstów jest Artur Pałyga, a reżyserem Łukasz Witt-Michałowski.

Wielkie pytania Kieślowskiego

Twórcy lubelskiego projektu teatralnego spojrzeli na wielkie pytania Kieślowskiego z dzisiejszej perspektywy, kiedy naprawdę nie wiemy, co zrobią z nami „globalne osiągnięcia ludzkości” w postaci sztucznej inteligencji i mediów społecznościowych. A właściwie nie tyle nie wiemy, co z nami zrobią, ile jesteśmy przerażeni ich mocą. Zastygliśmy w stuporze, aż boimy się zapytać co dalej.

Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu – tak brzmi ósme przykazanie, które jest tematem przedstawienia „Hańba”. Nawiązanie do Kieślowskiego jest podwójne, bo głównym bohaterem jest adwokat, który w stanie wojennym bronił opozycjonistów, a w wolnej Polsce został senatorem. W spektaklu występuje on pod nazwiskiem Piotr Maria. Jednak jasnym jest, że postać zbudowano z historii, która wydarzyła się naprawdę i dotyczyła Krzysztofa Piesiewicza, cenionego prawnika i scenarzysty filmów Kieślowskiego. 

W 2009 r. został on oskarżony o posiadanie i zażywanie narkotyków. Do sieci trafił też zarejestrowany przez szantażystów film, na którym widać odurzonego narkotykami adwokata przebranego w sukienkę i pomalowanego szminką. Wszystko działo się w momencie, gdy pełnił rolę senatora. Po latach sądy orzekły, że Piesiewicz jest niewinny, a szantażyści zostali skazani. Co z tego, kiedy Piesiewicz na wiele lat został wykluczony z przestrzeni publicznej.

Spektakl Witt-Michałowskiego nie jest dosłowną ilustracją tej historii, ale wykorzystuje ją jako punkt wyjścia do przerażającej diagnozy dzisiejszego świata, który przeniósł się do internetu.

Skąd wiesz, że to prawda?

Doskonałym pomysłem jest scena wprowadzająca. Zanim widzowie wejdą na salę, obserwują, jak główny bohater, czyli mecenas Piotr Maria w domowym zaciszu ogląda w telewizji wywiad, jaki przeprowadza z nim młoda dziennikarka. Spogląda na ekran, popija wino i rozmawia sam z sobą. Jest wyluzowany, dowcipny, intelekt ostry jak brzytwa. Dumny jest z odpowiedzi, jakiej udzielił dziennikarce, która pytała, jak to możliwe, że kiedyś bronił opozycjonistów, a teraz reprezentuje w sądzie przestępców.   – Dopóki człowiek nie zostanie skazany, posiada niezbywalne prawo do szacunku, do wykonywania zawodu, do funkcjonowania w społeczeństwie, jak każdy z nas. To fundament naszej kultury – tłumaczy mecenas.

Dobre samopoczucie bohatera znika, kiedy do domu puka szantażystka i pokazuje mu kompromitujący film z nim w roli głównej.

Teraz dopiero widzowie zajmują miejsca w fotelach i obserwują, jak mecenas poradzi sobie z nową sytuacją. Czujemy, że nic się nie da zrobić. Bohater próbuje działać, ale kolejne wypadki nie wróżą nic dobrego. O tym jest scena w restauracji, kiedy Irena, partnerka mecenasa, siedząc przy stoliku wpatrzona w ekran smartfona, przegląda łapczywie newsy dnia, których głównym tematem jest orgia na plebanii. Księża zamiast pomóc człowiekowi, który zasłabł, nie wzywają pogotowia, aby sex impreza nie wyszła na jaw. – Jaja bym im włożyła w imadło i przykręcała milimetr na godzinę – krzyczy z wściekłości i oburzenia.

Mecenas pyta spokojnie: Skąd wiesz, że to prawda?

Irena: Onet, Wyborcza, TVN, wszystkie fejsbuki, cały internet…

Mecenas: Boże….

Już wie, że w jego przypadku też nie będzie przebaczenia. Zbiorowa mądrość rozstrzygnie, a nie jakieś sądy.

Sędzia Wieczorek, dobry znajomy mecenasa uważa, że Bóg od miłosierdzia umarł. Został tylko ten drugi. W zasadzie pierwszy. Ten od kamienowania. Mówi się, że nie ma już autorytetów moralnych. A Wieczorek ujmuje to inaczej: dziś wszyscy są autorytetami moralnymi.

A najgorsza jest pycha

Mecenas na początku układa się z szantażystami, płaci im, aby film się nie ukazał, bo wstydzi się, boi się tego, co może nastąpić potem. W końcu stawia się szantażystom, a film trafia do sieci pod osąd internautów. Irena kpi: To twoje najchętniej oglądane dzieło. Dotarło pod strzechy.

Znajomi całe życie poklepujący mecenasa po plecach teraz się od niego odsuwają, na temat rzucają się dziennikarze.

Kluczowa w spektaklu jest scena rozmowy z ojcem, kiedy mecenas go pyta: A ty byłeś święty?

Nigdy – odpowiada ojciec – robiłem wszystko co się dało.

I wymienia siedem grzechów głównych. Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew, lenistwo. A najgorsza jest pycha, bo „srałeś ze strachu o swój autorytet. Srałeś ze strachu o swoją pozycję”.

Rozmowa z ojcem to także rozmowa z widzami, podczas której zaczynamy rozumieć, że każdy z nas ma jakąś historię, o której nigdy nie chciałby przeczytać w internecie. Dlaczego zatem jesteśmy tak radykalni w osądzaniu innych? Może dlatego, żeby ukryć coś przed samym sobą. Jak faryzeusze w synagodze, szukamy ludzi gorszych od nas.

Wszechobecne oburzenie moralne, z punktu widzenia naszej wiedzy o grzeszności człowieka, jest niczym innym jak hipokryzją, która rozlewa się po wszystkich smartfonach. Uwielbiamy się spalać w naszym świętym oburzeniu. To jest takie podniecające. Jak w pierwszej scenie z „Życia Briana” Monty Pythona, kiedy podczas Kazania na Górze matka pociąga syna za rękaw i proponuje, aby przestał już słuchać tych nudnych opowieści o błogosławionych cichych i pokornych i poszedł z nią na kamienowanie. Tym bardziej że może być ciekawie, bo kamienują miejscowego, którego wszyscy znają.

A ludzie uwielbiają nagonki na znanych i lubianych. Dla mediów, które starają się o odsłony, to ważna informacja, bo na kolegiach redakcyjnych wydawcy domagają się od dziennikarzy tekstów o znanych ludziach, najlepiej wyrazistych. Domagają się tzw. nieoczywistych, kontrowersyjnych historii, bo one mają szansę przykuć uwagę internautów. A najlepiej poklika się coś, co zrzuci autorytet w otchłań powszechnego potępienia, a następujące po tym kamienowanie przyniesie rekordowe zaangażowanie internautów.

Na początku miałem wrażenie, że spektakl Witt-Michałowskiego i Pałygi jest zbyt alarmistyczny, trochę na siłę chce mnie przerazić swoją diagnozą internetowego świata. Ale im dłużej to przedstawienie we mnie pracowało, tym mocniej uświadamiałem sobie, że to co widziałem na scenie, dzieje się w moim świecie. Ta opowieść zagląda w myśli tych, którzy tworzą informacje i w myśli tych, którzy je czytają. Właściwie dziś wszystko jest pomieszane i poplątane, bo czytelnicy i widzowie są jednocześnie odbiorcami i twórcami. Czasami komentarze i opinie są ważniejsze od materiału, który tworzy dziennikarz.

A co z sądem?

Dopóki sąd nie wyda prawomocnego… Dobrze, dobrze. Dzisiaj wszyscy jesteśmy sądem. Przecież każdy w internecie widzi, jak jest. Po co proces. W spektaklu „Hańba” na widzów i bohaterów patrzy z ekranów monstrualne oko. Spojrzeniem wydaje wyrok, bez żadnych procedur.

Wystarczy spojrzeć na swoje życie

Powróćmy do sceny z ojcem. Ona jest ważna, bo otwiera nową perspektywę, pokazuje jakąś drogę w kierunku ocalenia. Zwłaszcza że następuje zaraz po tym, kiedy mecenas rozpaczliwie pyta. A gdyby nawet ten film był prawdziwy, czy to mnie przekreśla, całe moje życie, wszystko, co zrobiłem? W odpowiedzi słychać krzyk sędziego Wieczorka: Taaaak! I oklaski zadowolenia wszystkich „znajomych” mecenasa.

Tymczasem w scenie z ojcem zawarta jest prosta myśl. Wszyscy jesteśmy grzeszni. Genialny film Kieślowskiego „Przypadek” zaczyna się także od sceny z ojcem. Zrozumiałem, jak ona jest ważna, nie w wieku 20 lat, kiedy zobaczyłem obraz po raz pierwszy, ale 20 lat później, kiedy byłem już w miarę doświadczonym człowiekiem. Bohater filmu dzwoni do umierającego ojca i słyszy w słuchawce: „Pamiętaj, nic nie musisz”. Bez tej sceny „Przypadek” można odebrać jako opowieść o tym, że człowiek nie ma wpływu na własne życie. 

W spektaklu „Hańba” ojciec stara się powiedzieć synowi: Pamiętaj, jesteś taki jak ja.

Przedstawienie w piwnicach Centrum Kultury oglądam jak moralitet. Ile jest w nas świętego oburzenia: jak on mógł tak zrobić, jak to dobrze, że ja taki nie jestem. Kamienowanych omijamy szerokim łukiem. Ale wystarczy spojrzeć na swoje życie i jak w „Przypadku” Kieślowskiego zmienić tylko kilka rzeczy, spotkać nie tę kobietę a inną, nie tego nauczyciela a innego, nie zdążyć na pociąg, wybrać nie tę uczelnię a inną. I wszystko się zmienia.

To relatywizm moralny? Ależ skąd.

Patrzę na mecenasa uwikłanego w proces społecznego osądu i myślę, że wcale nie jestem daleko od niego. Dzisiaj on, a jutro ja.

Spektakl „Hańba” Teatru Scena InVitro. Premiera 12 grudnia 2023 w Centrum Kultury w Lublinie.

Koncepcja, reżyseria i scenografia: Łukasz Witt-Michałowski; obsada: Ewa Pająk, Anna-Maria Sieklucka, Agnieszka Warchulska, Arkadiusz Cyran, Wojciech Rusin, Jarosław Tomica; tekst: Artur Pałyga; kostiumy: Beata Wójcik, Łukasz Witt-Michałowski; muzyka: Max Kowalski; sound design: Piotr Bańka; światło i multimedia: Grzegorz Polak; przygotowanie materiałów filmowych: Grzegorz Filipiak; kreacje graficzne: Piotr Kulawczuk; zespół produkcyjny: Magdalena Andrasz, Małgorzata Drozd-Domaciuk, Joanna Kolstrung.

Ponowne zjednoczenie Korei – recenzja

A jeśli miłość jest psychiczną jatką

Autor: Paweł Krysiak, 5 czerwca 2017

Samotność jest lepsza od braku miłości – mówi jedna z bohaterek spektaklu “Ponowne zjednoczenie Korei”. Ale wiadomo, czym jest miłość? Wiadomo, co ona z nami robi? Możemy przyjrzeć się jej z bliska w jedenastu opowieściach, które pokazał lubelski teatr Scena Prapremier InVitro.

Tytuł „Ponowne zjednoczenie Korei” może sugerować, że będziemy mieli do czynienia z polityczną fikcją. Nic z tych rzeczy. To jest spektakl o miłości, a właściwie naszych o niej wyobrażeniach.

Miłosne historie są do siebie podobne, bo zwykle górę w tym międzyludzkim zapętleniu weźmie brak. Brak tego, co sprawia, że jesteśmy raczej smutni i poranieni, niż przeszczęśliwi. Bo oprócz dzieci nie ma już nic, co nas trzyma razem, bo pojawiła się choroba psychiczna, bo ktoś chce nas mieć na własność. Bo wszystko jest nie tak, jak być miało. Melodramatyczne historie? Może. Tylko, że w spektaklu Łukasza Witta Michałowskiego tym, co najbardziej wciska w fotel jest nieznośne przeczucie, że to zapis codzienności. Jakby ktoś zaglądał po kolei do okien domów w mieście średniej wielkości i zarejestrował kamerą 11 scen z życia. Co widzimy?
Mężczyzna (Robert Zawadzki) rozmawia w zamkniętym zakładzie z cierpiącą na zanik pamięci żoną (Ewa Pająk). Podejrzany o pedofilię nauczyciel poucza rodziców (Jarosław Tomica, Ilona Zgiet) jak powinni kochać swoje dziecko. Kobieta (Matylda Damięcka) stoi w ciemnościach, a nad jej głową wisielec, jej były mąż. Albo genialna scena, w której małżeństwo z klasy średniej oskarża opiekunkę o to, że zabrała im dzieci.

Widz nie chce być bohaterami żadnej z tych historii, ale czujemy jednocześnie, że to trochę o naszych doświadczeniach, o naszych grach w miłość. A jeśli miłość jest po prostu afektem, który w końcu nas zabija? Pielęgnujemy w sobie wyobrażenie o niej, a rzeczywiste relacje międzyludzkie do tego marzenia nie przystają. Zawsze to się kończy katastrofą, jakąś psychiczną jatką, a strzeliste uniesienia przegrywają. W przerwach pomiędzy kolejnymi opowieściami rzeźnik zbiera pozostawione w różnych miejscach widowni wykonane z metalowych rurek rzeźby, które symbolizują bohaterów spektaklu. Wiesza je na czerwonych hakach umiejscowionych w centralnym punkcie sceny – rzeźni. Sala widowiskowa Centrum Kultury została na potrzeby spektaklu kompletnie przemeblowana. Scena sięga widowni, gdzie obok widzów siedzą również aktorzy, oświetleniowcy, obsługa techniczna, a także muzycy. Wszyscy przyglądają się z wysoka jak cała ta miłość staje się łupem rzeźnika.

Tata ma kota – recenzja

Autor: Anna Rzepa Wertmann, Teatr Dla Was, 2015.04.02

Prostszy niż byście myśleli – choć przy tym bardziej zajmujący i trudniejszy… Łukasz Witt -Michałowski po prostu dobrał pięciu aktorów, których uważnie słuchał, pozwalał grać, mieć pomysły, idee, zajawki…

Widzowie na przemian wyją, skręcają się i rechoczą ze śmiechu, by za chwilę zamyślić się zbrylantowiwszy sobie oczy łzą samotną… Śmiech miesza się z refleksją, ta czasem z tragikomizmem, by spuentować się gorzką (ale ze wszech miar prawdziwą!) refleksją…

Zły – recenzja

Autor: Grzegorz Józefczuk, Gazeta Wyborcza, 2009.12.22

Twórcy spektaklu „Zły” zrobili sztukę zgrabną i klarowną, bez epatowania bandytyzmem, ale i bez nadmiaru moralizatorstwa.